Do Krakowa przybył w 1797 roku w wieku 14 lat. Miał na sobie znoszoną kapotkę i dziurawe spodnie w paski. W ręku trzymał niewielki tobołek. Ambroży Grabowski – bo o nim mowa – zasłynął później jako wzięty antykwariusz i autor pierwszych przewodników po podwawelskim grodzie. Jednak miasto, któremu poświęcił całe swoje dorosłe życie, było jego przybraną ojczyzną – nasz bohater pochodził z niedalekich Kęt. Na ślady jego oraz jego rodziny natrafiamy w kęckich księgach metrykalnych parafii św. św. Małgorzaty i Katarzyny opracowywanych przez zespół Cyfrowego Archiwum Archidiecezji Krakowskiej.
Ambroży Grabowski urodził się jako syn Jana i Teresy z Florkiewiczów „roku 1782 w miasteczku Kentach, niegdyś leżącem w księstwie Oświęcimskiem, a dzień 31 grudnia roku tegoż był dniem, w którym przez obrząd chrztu świętego do społeczeństwa chrześcijan wstąpiłem”. Słowa Grabowskiego zawarte w jego Wspomnieniach znajdują potwierdzenie w kęckiej księdze chrztów z lat 1782-1818: urodzonego 7 grudnia 1782 roku Ambrożego ochrzcił prebendarz kęcki ksiądz Stanisław Petulski – „staruszek, wysłużony akademik […], przyjemny i wielce kochany starzec, któremu często do mszy św. służyłem”. Rodzicami chrzestnymi małego Ambrożego byli krewna matki Zofia Florkiewiczowa i wikariusz kęcki ksiądz Piotr Stańczewski.
Wybór kapłana na ojca chrzestnego wiązał się profesją Jana Grabowskiego – organisty w kościele parafialnym pw. św. św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach. Jan urodził się w niedalekich Głębowicach jako syn włościanina Józefa Grabowskiego. Wysłany w młodym wieku do krewnych w Myślenicach tam odebrał podstawowe wykształcenie i pobierał nauki gry na organach oraz innych instrumentach. Następnie przeprowadził się do Krakowa, by zasilić chór słynnego kościoła Mariackiego, po czym objął posadę organisty w Kętach. Wkrótce też w romantycznych okolicznościach poznał swą przyszłą małżonkę, Teresę Florkiewicz – spotkanie to opisał Ambroży:
Było to dnia 23 kwietnia, kiedy matka moja, kilkonastoletnia dziewczyna, z rówienniczkami swojego wieku udała się tamże na odprawę odpustu [do Bulowic], a że to było na początku wiosny i poranki były chłodne, miała na sobie sukienkę, dochodzącą do kolan, a ta była z sukna zielonego podszyta barankami, którą zwano bekieszką. Po skończonem nabożeństwie porannem, gdy powracała do domu, że już słońce znacznie się podniosło i powietrze ociepliło, przeto zdjęła ją i niosła przewieszoną przez ramię. Wtem zbliża się młody organista i mówi do niej: „pozwól waćpanna, abym jej mógł nieść tę sukienkę”, wskutek czego matka sukienkę jemu oddała, on zaś tę przysługę pełnił, prowadząc stosowną rozmowę do zagajonej znajomości. W krótki też czas potem zjawili się w domu rodziców mej matki dwaj poważni mężowie mieszczanie i prosili o pozwolenie bywania w domu babki dla polecania się i proszenia później o jej rękę, co też z łatwością otrzymali, a wreszcie w niedługi czas odbyły się zrękowiny i wkrótce potem nastąpiło.
Zanim szczęśliwej parze urodził się Ambroży, Teresa powiła sześcioro pacholąt – w tym dwóch starszych braci przyszłego znawcy dziejów Krakowa: Kajetana ochrzczonego 11 lutego 1777 roku i Wincentego ochrzczonego 25 stycznia 1781 (zachowane kęckie księgi metrykalne z tego okresu nie notują daty narodzin, tylko chrztu). Wiemy, że pierwszy z nich został sukiennikiem, drugi natomiast poszedł w ślady ojca i jako organista pracował m.in. w Starej Wsi koło Kęt oraz Wilamowicach. Warto dodać, że najstarsza z sióstr, Tekla, wyszła za mąż za organistę w Bestwinie. Ciekawy zabytek związany z muzykalną rodziną Grabowskich i profesją organistowską odnalazł się w kęckiej księdze zmarłych z lat 1777-1795 – chodzi o notację muzyczną towarzyszącą ofertorium, czyli części mszy świętej bardziej znanej jako Ofiarowanie, w czasie której kapłan ofiarowuje Bogu chleb i wino przygotowane do Przeistoczenia. Kęckie ofertorium to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa partia organów z Mszy F-dur op. 31 (Erste Messe in F nebst Graduale und Offertorium für 4 Singstimmen, 2 Violinen und Orgel) Johanna Baptisty Schiedermayra, popularnego wówczas kompozytora austriackiego (za tę podpowiedź dziękujemy dr. Markowi Bebakowi). Zagadkowo brzmią odnotowane na odwrociu notacji nazwisko Kajetana Grabowskiego, a także hasła „Salomon” i „Joseph” oraz cyfra 14. Skądinąd wiadomo jednak, że to nie Kajetan żył z muzyki, lecz jego młodszy brat Wincenty. Rozwiązanie tej zagadki wymaga dalszej kwerendy w archiwum kęckiej parafii.
Druga połowa ostatniej dekady XVIII wieku to pasmo tragedii dotykających rodzinę Grabowskich. 14 kwietnia 1796 roku zmarł w wieku ok. 50 lat ojciec rodziny, Jan Grabowski, jak dumnie odnotowano w księdze zmarłych: „organista parafii przez lat dwadzieścia”. Jako powód śmierci podano gangrenę. Zgadza się to ze wspomnieniami Ambrożego: „W późniejszym wieku zapadł na słabość nóg, które napuchłe zwykle śp. matka okładała mu tak zwaną glinką białego koloru, rozrobioną na gęste ciasto, a ta chłodem swoim przynosiła mu ulgę w cierpieniu. Dożył on niezbyt późnego wieku i zaledwie dociągnął życie do lat pięćdziesięciu kilku lub sześćdziesięciu. Daj mu Panie wieczny odpoczynek i zbawienie duszy”. Zmarł więc żywiciel wielodzietnej rodziny, który do pensji organisty dorabiał, trudniąc się m.in. handlem solą, węgierskim winem, syceniem miodu, wyrobem świeczek czy naprawą wszelakich sprzętów. Na domiar złego w czerwcu 1797 roku spłonęła duża część kęckich zabudowań wraz z drewnianym domem Grabowskich. W tym samym roku czternastoletni Ambroży wraz z babką udał się do Krakowa, aby w tym czy innym fachu zarobić na swoje utrzymanie. Nie wiedział jeszcze, że wraz z przekroczeniem progu księgarni Antoniego Gröbla rozpoczęła się jego życiowa kariera do końca związana z badaniem, odkrywaniem i popularyzowaniem dziejów miasta polskich królów. Po wielu latach ciężkiej pracy przyznawał:
Przy zakończeniu wzmianki o śp. ojcu moim podnoszę, że mój rodowód zaczyna się w najniższej klasie społeczeństwa, to jest w stanie włościańskim, i że dziad mój na lichy kawałek chleba pracować musiał w pocie czoła, w znoju i trudzie, czyli w stanie chłopskim, ale tem się pocieszyłem, że pochodzę nie z klasy próżniaczej, lecz z pracowitej i użytecznej, toteż zawsze mówiłem do siebie: „Ja pochodzenia mego nie mam za ohydę. Nie patrzę, skąd wychodzę, ale dokąd idę”.
Uwaga. Używamy ciasteczek. Korzystanie ze strony sdm.upjp2.edu.pl oznacza, że zgadzasz się na ich używanie. Więcej informacji znajdziesz w zakładce
Polityka prywatności